Pokonkursowa wystawa pod hasłem CZŁOWIEK - PRZYRODA
Na styku
Prace zgłoszone na III Konkurs Plastyczny Twórczości Niepełnosprawnych pod hasłem „Człowiek - Przyroda ‘2003” można było oglądać w salach białostockiego muzeum im. Alfonsa Karnego i była to wystawa, której uczestnicy jak i organizatorzy nie musieli się wstydzić, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że ciągle trwa Europejski Rok Osób Niepełnosprawnych, a więc widz miał prawo spodziewać się czegoś więcej niż na codzień. Atrakcyjność pokazu budowały nie tylko te najlepsze i nagrodzone prace, ale także różnorodność gatunków, wielość postaw i co najważniejsze dowód na to, że są takie obszary ludzkiej aktywności, na których niepełnosprawni bywają sprawni tak samo, a niekiedy lepiej.
U Karnego można było spotkać starych znajomych jak Krzysztofa Gieniusza z Sokółki, czy Władysława Szyszko z Krakowa - obydwu zafascynowanych Puszczą Białowieską, choć każdy na swój sposob. Gieniusz pokazał znane już skądinąd zwierzaki Puszczy o jemu tylko znanej proweniencji, ale za to w roślinnym ornamencie dorównywującym urodą tym zwierzakom i to bez znaczenia - żubry to czy prozaiczne krowy. Szyszko natomiast - twórca bez porównania bardziej świadomy tego co i jak chce przekazać - uwiódł wernisażową publiczność miniaturą o charakterystycznej dla niego strukturze tym razem zainspirowanej strukturą drewna. Dał też widzowi okazję do refleksji sugerując, że nie tylko my podpatrujemy przyrodę, ale że Matka Natura też patrzy na nas z zainteresowaniem choć już jakby nie z takim jak my na nią podziwem.
Uczestniczyli więc w konkursie starzy znajomi o ustalonej już pozycji, ale znacznie więcej było nazwisk dotychczas poza kręgiem Stowarzyszenia na Rzecz Twórców Niepełnosprawnych NIKE. I byli to twórcy uprawiający zarówno malarstwo tradycyjne zwane sztalugowym jak też graficy nie stroniący od komputera. W konkursowe szranki stanęli obok siebie rzeźbiarze i autorzy rysunków, twórcy form ceramicznych i autorzy miniaturowych witraży. Mogliśmy oglądać prace naiwne i wyrachowane, realizm magiczny i czystą abstrakcję, kompozycje dekoracyjne i te niosące przesłanie, kompozycje ascetycznie czarno-białe i wręcz przeciwnie - bajecznie kolorowe.
Zacznijmy od pierwszej nagrody za malarstwo. Dostał ją Bronisław Grejc z Białegostoku za ptasi tryptyk o dojrzałej formie i jednolitej, utrzymanej w ciemnej tonacji kolorystyce. Ptaki, a właściwie ptako-ludzie Grejca, przy całej swej malowniczości mają coś z figur dell'arte - są w takim samym stopniu śmieszne co dostojne, a na pewno schematyczne choć przebrane w barwne kostiumy. I na pewno trudno byłoby znaleźć ich odpowiednik w całym konkursie choć rzecz jasna ptasi temat jest tu podejmowany często i na różne sposoby. Nie obyło się więc bez bocianów, które w obrazie Andrzeja Kubieca - jak w „bocianiej wiosce” - występują tłumnie i była bardzo dekoracyjna czapla Krzysztofa Dąbrowskiego z Białegostoku (druga nagroda za rysunek), która z powodzeniem mogłaby wisieć na ścianie współczesnego saloniku w stylu art deco. Były też ptaki z Torunia: „Wróbel i słonecznik” Marcina Schuberta, „Batalion” Mirosława Weicherta - dwa chciałoby się rzec klasyczne linoryty, ale była tu przede wszystkim Mirosława Montewska, która w technice linorytu umiała znaleźć własną formę. Ptaki Montewskiej nawiązują do rysunków kilkuletnich dzieci, które najchętniej rysują tak zwane „głowonogi”, ale poetyka tego linorytu najwidoczniej spodobała się też jurorom, bo autorka otrzymała konkursowe wyróżnienie. Tu wypada choćby wspomnieć, że w konkursie na tyle wyraźnie zaznaczyła się powiedzmy „szkoła toruńska”, że Marcin Robaczewski zdobył drugą nagrodę w dziedzinie grafiki. W ten sposób uhonorowano jego kolorowe grafiki: „Tygrysa” i „Salamandrę”, która rzeczywiście jest ognista. Wyróżnienie dostała też jeszcze jedna autorka linorytu, sprawna warsztatowo jak reszta z Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych przy Uniwersytecie M. Kopernika w Toruniu - Anita Wend. Na grafice wszakże nie wyczerpały się możliwości „szkoły toruńskiej”, bo druga nagroda w dziedzinie malarstwa przypadła Żanecie Lewandowskiej, a przypadła jej za wysmakowaną kolorystycznie kompozycję o bardzo udanych przejściach od ciepłych żółci i czerwieni do czarnych punktów dynamizujących całą kompozycję, a przy okazji wprowadzających odrobinę zbawczego niepokoju w ten promienny świat kolorowej harmonii.
Z pewnością grafika toruńska była mocną stroną konkursu, ale pierwszą nagrodę zdobył tu Marek Zin z Hajnówki posługujący się komputerem. Nie sądzę jednak, żeby mógłby to być dowód na wyższość elektronicznej maszyny cyfrowej nad dłubaniem w kawałku linoleum, bo rzecz ma się podobnie jak ze świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocą. W przypadku Zina doceniono wyobraźnię, która deformuje rzeczywistość, ale nie dla samej uciechy deformacji, ale po to, żeby dobitniej określić cechy tejże rzeczywistości. Cztery zniekształcone głowy grafika z Łomży są jak prasłowiańskie popielnice, w których składano popioły zmarłych tyle tylko, że nie są pra- więc nie z gliny a z komputera.
Także Marek Turkot z Łomży (trzecia nagroda) swoimi profesjonalnymi linorytami o roślinno-kwiatowej tematyce, spokojnej i starannie wyważonej linii, dowodzi, że nie tylko w Toruniu zgłębiono sztukę rycia w linoleum.
Drugą „szkołą” obecną na tegorocznym konkursie okazały się Warsztaty Terapii Zjęciowej z Augustowa - łączy ich stylistyka, ale przede wszystkim materiał w jakim pracują czyli ceramika. Można tu było oglądać sztukę użytkową taką jak ażurowy lampion-drzewo Janusza Rozmysłowicza (wyróżnienie w kategorii rzeźba z ceramiką), syntetyczną i nie pozbawioną uroku „Rybę” Mariusza Harasima, która dała autorowi trzecie miejsce w tejże kategorii i wreszcie pierwszą nagrodę za płaskorzeźbę ceramiczną czyli trzy splecione ze sobą domy Grzegorza Janewicza. Ta ostatnia kompozycja zasługuje na uwagę i z tego powodu, że jak na rzeźbę wyjątkowo mocno operuje kolorem i linią, a więc uwypukla sztuczność podziałów na gatunki sztuki czego nie da się zbyć wzruszeniem ramion, bo te trzy domy Janewicza są za dobre, żeby udawać, że ich nie ma. Wobec takiej ilości ceramiki tradycyjna rzeźba w drewnie zdaje się być w odwrocie, ale i tu nietrudno było zauważyć półtorametrową rzeźbę dwóch autorów z Długoborza. Sylwester Prokopiak i Andrzej Gronostajski pokazali w konkursie wyrzeźbioną w drewnianym klocu głowę starca przy czym naturalne wykorzystanie struktury drewna włącznie z korą nie pozostawiają wątpliwości - to strażnik matecznika, a z drugiej strony dokładna ilustracja hasła całego konkursu: CZŁOWIEK - PRZYRODA co rzeźbiarzom przyniosło drugą nagrodę.
Mówiąc o ceramice z Augustowa trudno przeoczyć, że właśnie tu objawiły się motywy sztuki afrykańskiej na czele z „Chatą murzyńską”, ale nagrodzono raczej to, co w zasięgu ręki i oka twórców z Warsztatów. Wyjątkowo swojska jest krowa Kamila Choińskiego (wyróżnienie) o ludzkiej twarzy i pełnych wymionach jak polski kapitalizm i jego równie ironiczny kot w zielonym kolorze, który nie ukrywa pełni szczęścia płynącego z pełnego brzucha. Bez kotów rzecz jasna ta wystawa obyć się nie mogła i tak mieliśmy w muzeum srebrno-rudego kota Szymona Zgliszczewskiego (trzecia nagroda za malarstwo) - wyjątkowo udane studium kociej natury i dobry rysunek charakterystycznej kociej sylwetki, a także zakochane koty Agnieszki Matuk. Koty wydają się być specjalnością Białegostoku, a ściślej mówiąc Domu Pomocy Społecznej w Zaściankach jakby tamtejsi malarze wierzyli słowom piosenki, że „kot ci szczęście przynieść może”.
Różnorodność była wyraźną cechą tegorocznego konkursu, a więc na wystawie dało się oglądać sztukę zdecydowanie dekoracyjną jak kwiaty w wazonie Barbary Zakały z Białegostoku (wyróżnienie) czy ornamentalne martwe natury Katarzyny Wardzichowskiej. W tym rozdziale mieści się również abstrakcyjna kompozycja Marka Zajączkowskiego z Suwałk, któremu kompozycja inspirowana urodą koralowych raf i wielkich muszli przyniosła wyróżnienie w kategorii malarstwa. Jak bardzo różna może być dekoracyjność w sztuce przekonuje porównanie „poważnego” obrazu Zajączkowskiego z „wesołym” witrażem Marty Simończuk pt. „Człowiek-motyl”: w pierwszy idzie o piękne rozwiązanie płaszczyzny koloru, w drugim - o gadżet.
Przy okazji takich wystaw zawsze mowi się o obecnym na nich wątku baśniowo-magicznym. Niejakim wprowadzeniem w ten świat niezwykłej wyobraźni był tym razem pejzaż Ilony Bonieckiej, pejzaż radości i to radości podwójnej, bo płynącej nie tylko z odkrycia oazy ładu i spokoju w krajobrazie, ale także radości płynacej z samego malowania tego krajobrazu, który na pewno nie jest krajobrazem ani przed, ani po bitwie. W podobnym tonie, w pejzażu pod wielkim słońcem, którego mocno zaakcentowane promienie porządkują całą kompozycję „dzieje się opowieść” Maryli Szczepury wyróżnionej przez jury za rysunek, w którym autorka równie efektowne co konsekwentnie posługuje się wyrazistym konturem. Taki też jest rysunek Romana Miśkiewicza, który zdobył trzecia nagrodę, a jest to pastelowy rysunek barwnej przestrzeni zaludnionej przez figury z wyobraźni autora z Dąbrowy Białostockiej.
Zupełnie osobną kategorię zaprezentował na wystawie Adam Heppe z Bytowa. Złożyły się na nią dwa abstrakcyjne rysunki, które w sposób odkrywczy i zaskakująco profesjonalny podejmują problemy światła i przestrzeni w malarstwie, które ma za sobą bez mała sto lat takich właśnie doświadczeń. Z całej wystawy wynika stara prawda, że hasło CZŁOWIEK - PRZYRODA jest hasłem niezwykle pojemnym, ale również i to, że jest to właściwie niewyczerpywalne źródło inspiracji.
Andrzej Koziara
|